wtorek, 25 sierpnia 2015

Bang Band SiXXX "Loneliness is Fine" po wakacjach...

Jestem po wakacjach. Po wakacjach. W powakacyjnej depresji. Na usta cisną mi się słowa "chcę jeszcze raz". Bełkoczę to w myślach, snach, przy znajomych, w metrze i w sklepie. I już sama nie wiem, czy to mówię na głos (rany boskie!), czy w mej głowie, tylko... Przez to wszystko posty poniedziałkowe chmurkowe nie powstały, bo pierwszego poniedziałku jechałam szczęśliwa nad morze (boże, jak ja kocham morze!), a drugiego zaś wyjmował mnie z niego wręcz siłą mój narzeczony (w celu dalszej wędrówki). Potem była podróż w góry, więc w następny poniedziałek wracałam do siebie. Wczorajszy poniedziałek był moim blue monday, a dzisiejszy wtorek już w ogóle... black wtorek.



Wróciłam. Przez tydzień pachniałam jeszcze solą morską zmieszaną z kosodrzewiną górską. Miałam ślady po oparzeniach pokrzywą (tak, rwałam ją na szczytne cele herbatkowe!), obtarcia od klapek znad morza, solidne otarcia stóp z wycieczek górskich, milion blizn po komarach nadmorskich i siniaki (jeden z upadku pierwszego dnia w górach, taki gałamag ze mnie!). Byłam w oparach minionej niedawno teraźniejszości. Jakoś sobie trwałam. Nie otwierałam komputera, nie słuchałam muzyki (o dziwo!). Po prostu byłam tam. A że wracać trzeba było do "tu", to "tam" odeszło szybkim krokiem. I poczułam, jakbym wcale nie była nad morzem. W górach też nie. Że wszystko to się nie wydarzyło!... Ależ głupie uczucie! W pośpiechu zaczęłam szukać tych siniaków, obtarć, komarów. I ufff - jeszcze na stopie coś tam było widać. 

Włączyłam komputer. W wykazie nowych albumów - pustki, w mojej playliście... pustki. Przesłuchałam bez namiętności kilku albumów. Bez namiętności przeszedł mi dzień, dwa. Z premedytacją przestałam więc smarować stopy kremem nawilżającym, na te otarcia górskie. Godzinami wgapiałam się w wielki ślad na kolanie po ukąszeniu komara. I już prawie znów zapomniałam, że jestem powakacyjna. 

Jednak na dłuższą metę tak się nie dało. "Co więc zrobić?" - zadawałam sobie pytanie cały czas. "Głupia! Zapomniałam o muzyce! Tej mojej ulubionej!" - pomyślałam. I wpadłam, po uszy! "Loneliness Is Fine" to jedna z takich piosenek, które mnie unoszą. Ludzie stosują różne oceny muzyki. Jedni gwiazdki, drudzy liczby, a trzeci mówią, że coś jest "mega". Systematyzowanie ludzkość ma we krwi. 1359, 1356 albo 3492 - co wtedy się wydarzyło?, jaki to kod opadu? czy tyle zaoszczędziliśmy? A ja jestem na opak. Wiele razy zmuszałam się do pisania recenzji tych recenzjowych. Niestety, nie potrafię. Potrafię za to słuchać muzyki, w ten nieskazitelny sposób. Ja odrywam stopy od ziemi i mnie nie ma. Szukajcie mnie na chmurce :) I tak też klasyfikuję daną piosenkę. Ta, która podoba mi się, jest okrzyknięta mianem chmurkowej. Co to dla mnie znaczy? Że moja dusza pływa, jakbym była... na wakacjach.

Ha, i właśnie do tych pięknych przemyśleń doszłam za sprawą mojej ukochanej kompozycji VAST-owej, a dokładniej należącej do zespołu VAST, ale nagranej jako poboczny projekt pod nazwą Bang Band SiXX. Zresztą, w nazwach też nie jestem dobra. Bo tu chodzi o to "coś". Takim "cosiem" jest Pan Crosby, którego gloryfikuję. Jest artystą przez wielkie AAAAAAA! Prawie wszystkie jego piosenki wzbudzają we mnie ogromne ciarki! Niebywałe... I tylko marzę o jego koncercie w Polsce, albo gdzieś niedaleko. 

Sami posłuchajcie. Wczujcie się. Zamknijcie oczy. Bądźcie gdzieś indziej. Czy to na chmurce, czy to na... krzaczku. Byle jak najdalej od tego przyziemnego świata!


PS: Post pisany pod wpływem wspomnianej wyżej piosenki. Na chmurkach nie obowiązuje polska pisownia, poprawność gramatyczna, systematyczność, bierność, depresja poporodawa, ani popęd. Nie ma nic. Jest tylko "Loneliness Is Fine". Do zobaczenia na górze ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli masz jakieś przemyślenia związane z tym postem, to koniecznie podziel się ze mną! :)