O Long Distance Calling dowiedziałam się przypadkiem, jak to z większością zespołów u mnie bywa. Było to 14 kwietnia 2009. Musiałam poduważyć, że nagrali piosenkę z gościnnym udziałem na wokalu Jonasa Renkse z Katatonii - mojego ulubionego zespołu. Dłuuuugo więc słuchałam tego utworu, nie skupiając się na ich innych dokonaniach. Wówczas grali oni bowiem instrumentalnego post-rocka bez wokalisty. A ja wokalistę w zespole mieć muszę! ;)
Jednak w ubiegłym roku nagrali po raz pierwszy płytę z wokalistą (pt. "The Flood Inside"), dlatego wtedy postanowiłam ją przesłuchać. Utknęłam na pierwszym numerze, o dziwo instrumentalnym - "Nucleus". Jest to kompozycja powoli rozwijająca się, czyli tak jak najbardziej lubię. Mam też jedną zasadę, która predysponuje daną piosenkę do bycia moim mistrzem muzycznych uniesień. Mianowicie, muszę czuć się (podczas słuchania), jakbym latała oderwana od rzeczywistości. Wówczas patrzę przez okno na niebo i drzewa. Niedbale zawieszam wszystkie moje troski na wieszak w korytarzu. Tak właśnie miewam się podczas słuchania "Nucleusa" :)
Możecie posłuchać sobie tego utworu w wykonaniu live-owym tutaj (zwróćcie przy tym uwagę na fragment od 2:50 do 3:40 - dla mnie mistrzostwo!):
Chwała ludziom za to, że nagrywają występy na żywo!
A co z resztą piosenek na albumie? Jak mówiłam, jest wokalista. Barwa głosu średnio przypadła mi do gustu, jednakże jest coś w ich muzyce i jednak w tym głosie, że z przemiłą chęcią powracam do ostatniego wydawnictwa Niemców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli masz jakieś przemyślenia związane z tym postem, to koniecznie podziel się ze mną! :)