Po koncercie Crippled Black Phoenix...
Jak to jest być na koncercie zespołu, który wydał najlepszy dla mnie album, a właściwie trzy piosenki najpiękniejsze na świecie?
Bajecznie!
Justin Greaves sprawił, że czuję się bogata. Moja dusza jest ozłocona. Ten sympatyczny i niezwykle utalentowany multiinstrumentalista ma w oczach muzykę. Właściwie cały jest muzyką.
Nie chcę relacjonować całego koncertu, bo tego opisać się nie da. Mogę co najwyżej moje emocje, bo one są najważniejsze na koncertach. Więc... stałam jak słup, zmiażdżona wymarzoną melodią trzech przecudownych utworów z płyty "I, Vigilante" i pasją grania Justina. Nie chciałam, by umknął mi ani jeden ruch, gest, uśmiech Greavesa. Bo stał się on moim bogiem muzycznych uniesień. Dlatego stałam (zamiast euforycznie pląsać ze szczęścia bycia na TAKIM koncercie) i chłonęłam całą sobą piękno muzyki, wgapiając się w muzyka. Oczywiście, cały koncert był wyśmienity, dobór setlisty udany. Poprawiłabym tylko kolejność grania moich ulubionych kompozycji, tak jak została zarejestrowana na albumie, czyli: "Troublemaker", "We Forgotten Who We Are" oraz "Fantastic Justice", bo razem tworzy nierozerwaną całość.
Teraz pozostają mi oczekiwania na następny ich koncert, oglądanie i słuchanie filmików live na youtube i tańczenie w ich baśniowym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli masz jakieś przemyślenia związane z tym postem, to koniecznie podziel się ze mną! :)