wtorek, 3 listopada 2015

Moonspell w warszawskiej Progresji

Moonspell... Od razu piszę - nie jestem ich wielką fanką. Za to moja siostra - owszem, dlatego też razem wybrałyśmy się na ich koncert do Progresji. I mimo, iż nie do końca to moja bajka, to ogólnie podobało mi się. Szczególnie aspekt wizualny. A o tym poniżej...


Bardzo spóźnione wpadłyśmy do klubu, omijając tym samym dwa wcześniejsze występy zespołów, które grały na tej trasie (zwącej się Road to Extinction Tour 2015): Jaded Star i Dagoba. Trochę szkoda mi tej Dagoby, bo mimo, że nigdy ich nie słuchałam, to byłam ciekawa, jak wypadają na żywo. Wcześniej widziałam za to Moonspella - było to 7 lat temu na Hunterfeście. Grali wtedy po Katatonii. To był magiczny czas... 

Tym razem jednak stałam pod sceną, za namową mojej siostry. Dawno nie miałam przyjemności przeżywać muzyki podczas koncertu tak blisko muzyków. Tym bardziej podobało mi się. Mogłam podziwiać oprawę artystyczną oraz emocje na twarzy Portugalczyków. I taką oto scenę, widoczną wyżej na zdjęciu, ujrzałam. Ucieszyłam się z a'la piszczałek przytwierdzonych do instrumentów klawiszowych. Rogate zwierzę wykonane z pluszowego materiału na przodzie perkusji także przykuło uwagę. Największe jednak wrażenie wywarł na mnie sam wokalista Fernando Ribeiro. O ile nie delektuję się jego głosem (a głos w muzyce to dla mnie chyba najważniejsza kwestia), tak jego image bardzo mi pasuje. Cóż, skoro ucho nie cieszyło się do końca, to oko miało co robić... :)

I nie chodzi mi o aspekty fizyczne, pociąganie, nie - nic z tych rzeczy. Ja po prostu kocham klimat muzyki metalowej. Uwielbiam być na koncercie, gdy wkoło mnie są sami faceci poubierani na czarno, w skóry, z wytatuowaną grozą na twarzy! I tak, zdaję sobie sprawę, że to poniekąd jest tylko ubranie, oni sami mogą na co dzień chodzić w garniturkach do korpo, być przemiłymi ludźmi, śpiewać swym dzieciom na dobranoc kołysanki... Ja to wszystko wiem! Tylko, że tak zostałam wychowana, hmmm... a raczej sama wychowałam się na koncertach metalowych lub około rocko-metalowych. Od ponad 10 lat byłam na setkach koncertów. I tym bardziej tęskno mi do takich klimatów, kiedy taka gratka trafia mi się ostatnio rzadziej niż co miesiąc, niestety...

Zatem... Wokalista Moonspella wkroczył na scenę w skórzanym płaszczu....

 (21:01)

Las komórek ujrzałam wówczas na około siebie. I gdzieś między dwiema nowymi piosenkami zagranymi na początek koncertu, zaczęłam rozmyślać, jak to było kiedyś, a jak jest dziś. Kiedyś, gdy zaczynałam chodzić na koncerty... Mój telefon nie miał funkcji aparatu. Prawie nikt tego nie miał. Ileż chwil niezapamiętanych musiał mój mózg wyrzucić z siebie, by móc spamiętać nowe zdarzenia. Gdybym miała wtedy aparat, mogłabym wracać do starych, dobrych koncertów. Niestety, pozostają mi tylko zapiski czasem zbyt lakoniczne, bym cokolwiek mogła sobie przypomnieć. A raczej nie cokolwiek, a szczegóły, o których pod wpływem lat, nowych przeżyć, zapominiałam. A szkoda. I tak myślałam i myślałam, oglądając koncert przez komórkę osoby przede mną, zachwycając się skórą wokalisty, krytykując eurowizyjność nowej płyty Moonspella. Powiedziałam to nawet mojej siostrze - skwitowała mnie głupim spojrzeniem. Będę musiała posłuchać tego nowego wydawnictwa, bo może przesadzam, rzeczywiście...

 (21:09)

Ale musiałam obudzić się z tych rozmyślań i skupić się na scenie! A działy się wyczekiwane na mnie rzeczy! Fernando zaczął bowiem wczuwać się w muzykę, podobnie jak było to na Huntefeście. Co robił? Wymachiwał rękami (trochę jak dyrygent) i statywem. Ha, powiecie: "Wielce mi rzeczy". Naprawdę, na to czekałam. Bo to wygląda fajnie i jest charakterystyczne dla muzyka. 
Drugim i przedostatnim elementem, którego wyczekiwałam, była piosenka... "Opium". Jedyna, jaką zapamiętałam z tamtego, pamiętnego już wydarzenia. Jest zwiewna, rytmiczna, krótka, konkretna, miła, przebojowa, zwinna, optymistyczna - w sam raz na koncert. I dlatego lubię ją. Zabrzmiała zjawiskowo, tym bardziej że tęskniłam za jej wykonaniem na żywo od lat. Wówczas Fernando zdjął już swój płaszcz, ukazując koszulę już bardziej gotycką, która mniej podobała mi się.

(21:18) 

Zresztą, sami zobaczcie, jak było, dzięki uprzejmości BogyTheBoss555:

 (Moonspell, "Opium")

A potem... Potem była moja ostatnia upragniona chwila... "Awake" - kompozycja polubiana przeze mnie kilka dni wcześniej, podczas szczątkowego słuchania dyskografii Moonspella, co by trochę bardziej poznać ich.

 (Moonspell "Awake", Metalmania, 2006)

Przedstawiam powyżej wykonanie tego utworu podczas Metalmanii z 2006 roku - kultowego festiwalu, na którym nigdy nie byłam, a szkoda...
Uwielbiam tutaj muzykę, słucham ją zapętloną od tygodnia. I to bardziej taka balladka, intro kolejnego kawałka, ale jaka przyjemna dla ucha... :)

Po "Awake" obudziłam się znów, ale inaczej - tym razem skupiłam się na gitarzyście, którego miałam na wyciągnięcie ręki oraz znów scenerią. Muzyka mniej mnie interesowała, tym bardziej, że znów "poleciała" nowa piosenka. Gitarzysta... Był spoko. Mój narzeczony trafił, mówiąc, że będzie pewnie ubrany jak Editorsi - czarna koszula i czarne rurki. Zgadł. 

 (21:28)

A jak przebiegła reszta koncertu? Moonspell wykonał piosenki starsze, które kojarzę, dzięki mojej siostrze. Znam je na pamięć, siłą rzeczy, więc miło było usłyszeć je i powspominać czasy, kiedy mieszkałyśmy razem w naszym rodzinnym mieście, chodziłyśmy razem na koncerty i dyskoteki metalowe. Poleciało (wymieniam to, co w jakiś sposób lubię): "Magdalene" z '99 (jak teraz tego słucham, to przychodzi mi na myśl Paradise Lost, trochę wspólnego chłopaki chyba mają), "Vampiria" z '95 (to to nawet lubię, takie to tajemnicze, owinięte ciężką mgłą, duch dawnych czasów, horrory oglądane z mamą i sis po nocach), "Atægina" także z '95 (no... to też fajne, bo folkowy element, a i muzycy dali czadu, podskakując przy tym), przed bisami "Alma Mater" też z '95 (hmmm chyba ta płyta podoba mi się najbardziej!) oraz "Everything Invaded" z 2003.

Zrobiłam sporo zdjęć. Te lepsze przedstawiam poniżej. Niech oko pocieszy się też Wam :)

 (21:32)

(21:32)

(21:49)

 (21:49)

 (21:50)

 (21:50)

 (21:52)

(21:55)

(21:59)

(22:14)

(śnieg! 22:32) 

 (22:33)

(22:33)

(22:42, koniec koncertu)

(22:42)

Koncert był akuratny. Pół na pół. Za mało było gitary jak na zespół metalowy. Za to ciekawa wizualna oprawa. Ponadto, przypomniałam sobie stare hity mojej siostry i... utwierdziłam się w przekonaniu, że chcę mieć swoją "skórę"! I tak oto od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką ramoneski! :)

PS: Dziękuję organizatorowi KnockOut Productions za możliwość uczestniczenia w tym koncercie! :)

 

1 komentarz:

Jeśli masz jakieś przemyślenia związane z tym postem, to koniecznie podziel się ze mną! :)