niedziela, 10 maja 2015

Szczęście i motywacja do niego

Jestem podstarzałą nastolatką, nienastoletnią już, która powoli zaczyna rozumieć sens życia. Być może to późno, zważając na to, że o dziesięć lat młodsi od mnie ludzie zdają się być ukierunkowani na to, co chcą od życia, zgarniają całym sobą to, co ono niesie, no i tym samym wydają się być szczęśliwi. Ale czy jest tak na pewno, tego nie wiem. Od jakiegoś czasu staram się nie oglądać na innych, czego nauczyła mnie większa pewność siebie. Ale niestety często łapię się na tym, że żyję - śpiąc, że świat opatulam nieco przeźroczystym kocem, nie pozwalając go tym samym dostatecznie odkryć. I takie to jest bezpieczne, że pozwalam temu trwać. Czy wtedy jestem szczęśliwa? Pewnie. Ale czy można być szczęśliwym również zrzucając ten koc? Można. Przykład poniżej.

(fot. Gdańsk-Stogi, 2013)


Od ponad miesiąca zaczęłam uczęszczać na aqua aerobik, czyli ćwiczenia różnego rodzaju w wodzie. Kiedyś raz wzięłam udział w takich zajęciach, ale tak było mi tam źle, że zniechęciłam się i już więcej nie poszłam. Po tych kilku dobrych latach stwierdziłam, że spróbuję jeszcze raz. Dlaczego? Przecież oficjalnie boję się wody, na plecach w życiu nie popłynę, bojąc się, że fiknę koziołka do tyłu, zachłysnę się wodą i umrę. Przecież mam uczulenie na chlor, a basenowych kafelek, pryszniców i wody się brzydzę. Ale za to w wodzie czuję się jak wodnik w wodzie i to jest niezaprzeczalny fakt! Kocham wodę morską, uspakaja mnie szum fal, nawet takich, jakie wytwarzam moim ciałem na aqua aerobiku. Zmotywowana tymi argumentami, zacisnęłam zęby i poszłam, nie myśląc o tym, że nie podołam, że pierwsze zajęcia będą dla mnie trudne, że długo będę się do nich przyzwyczajać. (Swoją drogą sztuka niemyślenia jest godna polecenia!)

No i co? Weszłam do basenu i na przywitanie wpadłam w głębszą wodę, przez niedopatrzenie, że dno ma dwa piętra wysokości. Przestraszyłam się jak diabli! Już chciałam wychodzić, ale gdy pomyślałam sobie, jak będę żałować, to znów zacisnęłam zęby i zostałam. (Swoją drogą myślenie o późniejszym żałowaniu, pozwala na osiąganiu zamierzonych celów!) Kurczowo trzymałam się ściany basenu, a gdy nurt fal przeniósł mnie kilka centymetrów wgłąb, pionowałam swoje ciało, albo przebierałam nogami, żeby przypadkiem nie utonąć w wodzie, która ma... 1,60 m głębokości. Jednak bardzo spodobały mi się zajęcia, do tego stopnia, że od razu zapisałam się na drugie! Wówczas znów się nie zawiodłam i tak przyszła pora na trzecie, czwarte... i tak powoli przyzwyczajałam się do wody :)

Będąc przedwczoraj na aqua aerobiku w wersji interwałowej, czyli trochę odpoczynku, a więcej wycisku, poczułam się bardzo szczęśliwa i to z tak wielu względów! Najważniejsze, że pokonałam wszelaki strach (już teraz bez tzw. aqua pasów ćwiczę sobie i niemalże nie boję się wody!). Do tego same ćwiczenia są tak niezwykle przyjemne, mimo dość dużego obciążenia. To takie połączenie siłowni i różnych ćwiczeń z wodą. Dzięki temu moje stawy, kości, bolące biodra, kolana, pięty, chory kręgosłup i wszystko inne, nie są narażone na kontuzje, które nabawiłam się podczas biegania i marszów (niestety...).

Po moich obserwacjach wynika, że ludzie często ćwiczą dla jakiegoś wizualnego efektu. Ostatnio jedna z początkujących pań zapytała mnie, czy po miesiącu uczęszczania na zajęcia, widzę jakieś efekty. Zrobiło mi się głupio, bo nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Nie stałam przed lustrem i nie porównywałam raz po raz sylwetki. Jedyne co jej więc powiedziałam, to to, że odkryłam nową wersję szczęścia. A szczęśliwa jestem tym bardziej, gdyż w podstawówce należałam do klasy pływackiej, ale nigdy do końca nie nauczyłam się pływać z powodu wspomnianego uczulenia na chlor. Teraz zatem świadomie realizuję moje zamierzone cele, które lata temu sobie wyznaczyłam mniej świadomie. I tak oto na ostatnich zajęciach postanowiłam przepłynąć moim własnym sposobem pływackim (pieskiem oraz połączeniem crawlu z żabką). Dzięki wcześniejszemu oswajaniu się z wodą, nie miałam z pływaniem większych problemów. To także spowodowało, że stałam się jeszcze bardziej szczęśliwa!

Zatem nie bójmy się realizować swoich marzeń. Nigdy nie jest na nie za późno. I tak, ja to wiem - sama tyle razy to słyszałam, czytałam, ale nie umiałam wcielić w życie. Co należy więc uczynić, żeby się przemóc? Odczekać, by nie robić niczego z musu (czasem to mogą być lata, czasem zaledwie chwila), odsunąć na bok wszelkie pesymistyczne myśli (ręczę, że da się tego nauczyć!) i zrobić to, na co macie ochotę i o czym marzycie! I trzeba zacząć od małych kroczków, bo inaczej może być ciężko. 

A tymczasem ja postaram się przełożyć te pomocne rady na inne płaszczyzny mojego życia... :)

1 komentarz:

  1. Ach,jak pięknie piszesz moja Emilko!! Duszę masz wielką i czystą i nie każdy umie i chce-pokonać swoje lęki. Nie zdają sobie sprawy, że będą szczęśliwsi. Tak jakby uszczęśliwiało ich bycie nieszczęsliwym, a swoje lęki to tarcza przed światem, bo tak wygodnie. Cudnie opisałaś Wodny Aerobic, aż mi się zachciało też. I że czujesz się cudownie dzieki temu, że go odkryłaś:)Buźka!!

    OdpowiedzUsuń

Jeśli masz jakieś przemyślenia związane z tym postem, to koniecznie podziel się ze mną! :)