poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Beatsteaks - Beatsteaks (recenzja)


Beatsteaks został założony w 1995 roku w Niemczech. W swoim dorobku posiadają siedem płyt. Ważnym faktem jest to, że drugi album zespołu o tytule „Launched” został wydany w znanej amerykańskiej punkowej wytwórni Epitaph Records, należącej do gitarzysty Bad Religion (swoje albumy wydawali tu na przykład: Converge, Agnostic Front, H2O, Madball). Beatsteaks są doceniani w swoim kraju. Potwierdzeniem tej opinii są trasy koncertowe z dwiema najsławniejszymi kapelami okołopunkowymi z Niemiec – mowa tu oczywiście o Die Ärzte i Die Toten Hosen oraz liczne nagrody. Na podstawie nowego albumu „Beatsteaks” chciałabym przedstawić, dlaczego zespół ten wyróżnia się na tle innych, grających melodyjnego rocka.




Tego gatunku słucham przeważnie, kiedy nie mam ochoty na trudną muzykę, to znaczy taką, w której nie wiadomo, gdzie jest zwrotka, a gdzie refren i czy w ogóle są. Może to być powrót z wakacji, wieczór, bądź choroba „pometalowa” (czyli taka, kiedy mój mózg jest wyprany od intensywności blastów czy złożoności ponurych kompozycji). Słuchając nowej płyty Beatsteaks znajdziemy jedenaście piosenek - równiutko podzielonych na zwrotkę i refren, odzianych zazwyczaj w porządne przebojowe melodie. I to one sprawiły, że w mojej głowie zrodziła się istna euforia. Po przyjeździe do domu z wakacji szukałam właśnie takich nowych utworów, które spowodują, że nie będę mogła się od nich oderwać. I stało się! Zostałam zniewolona przez pajęczą sieć utkaną przez muzyków z Beatsteaks.

Poczęłam więc pisać recenzję tejże nowej płyty – oczywiście, uprzednio włączając ją i słuchając najgłośniej, jak tylko mogą znieść moje uszy. I co wyszło z tego pisania? Nici. Nici zdań w mojej głowie zaczynające się na „boże”: „boże, jakie to piękne!”, „boże, jakie miałam szczęście, by poznać tę płytę!”, „boże, ja tej recenzji nie napiszę!”. I faktycznie - nie napisałam. Oderwałam się od biurka i zaczęłam tańczyć zagłębiając się w otchłani mojej wyobraźni – niewyobrażalnej dla nikogo. Stan ten trwał dobry tydzień. Później przyszła do mojej głowy myśl treściwa: „napisz!”. Włączyłam więc na nowo płytę, odtworzyłam Worda i… poczęłam pisać. I znów wianuszek jednego słowa oplótł moją głowę, wbijając się mocno w nią. Tym razem treść zdania była jednak inna i brzmiała mniej więcej tak: „boże, to jest takie zwykłe!”, „boże, co podobało mi się w tym?”, „boże, ja tej recenzji nie napiszę!”. I faktycznie – znów nie napisałam prócz drugiego wstępu…

Po przymusowej, kilkudniowej przerwie w słuchaniu muzyki spowodowanej odwiedzinami mojego taty, ja – przepełniona tęsknotą do płyty „Beatsteaks”, ja – nieczynny wulkan tęskniący za wybuchem słów splatających się w upragnioną recenzję, przystąpiłam do pisania. Włączyłam ponownie płytę „Beatsteaks” i napisałam trzeci akapit. Pomyślałam, że chyba dojrzałam do tej płyty. Przeszłam przecież już przez okres zakochania, następnie zwątpienia i na końcu - tęsknoty podczas nieobecności. Okazało się, że tylko pozór tej dojrzałości, bo z powodów nostalgicznych za dniem, w którym odkryłam ten album, za tym euforycznym uczuciem podczas kilku dziesiętnego odsłuchania jednego utworu, zaczęłam rozkochiwać się na nowo w utworach. Jak domyślacie się, spowodowało to powrót do świata, gdzie królem jest zespół a ja jestem ich podwładną. Niemiły a zarazem miły to król, bowiem wrzuca mnie do bajkowego lochu, gdzie na środku stoi ogromny magnetofon, a po bokach pokaźne głośniki. Mogę tam raz po raz słuchać muzyki, którą władca stworzył, by umilić więziennikowi jego niemiło miłą dolę.

W więzieniu tym raz przyszła jedna z tych chwil, kiedy na minut kilka wychodzę z oparów muzycznej fascynacji nowym albumem Beatsteaks i mogę zdystansować się do niego. Szybko więc zakwalifikowałam piosenki do danej grupy, zapisując wielobarwnymi kredkami na dębowej podłodze takie oto hasła: „Szybka, punkowy charakter”: A Real Paradise, Wicked Witch, „Melodyjny punk”: I Never Was, „Na stare lata”: Dna, Be Smart And Breathe, Up On The Roof, „Balladowa, do ponucenia”: Make A Wish, Pass The Message, Gentleman Of The Lear, Creep Magnet, „Taneczne, rytmiczne”: A Real Paradise, Everything Went Black, Up On The Roof, Gentleman Of The Lear, Wicked Witch, „Lekko męczące”: Pass The Message, „Nijaka, nudna”: Dna, Creep Magnet, „Mój największy faworyt”: A Real Paradise, Wicked Witch.

I tak oto wygląda moja historia związana z polubieniem nowej płyty niemieckiej grupy Beatsteaks. Jest trochę zwariowana, wcale nierecenzjowa, ani też sztywno stojąca na nogach. Za to szczera, luźna, wirująca w przestworzach pośród nutek, pięciolinii i między wszystkim innym co piękne i niby nieosiągnięte.

Rok wydania:
2014

Lista piosenek:

1.  A Real Paradise
2. Dna
3. Be Smart And Breathe
4.  Make A Wish
5. Everything Went Black
6. Up On The Roof
7. Pass The Message
8. Gentleman Of The Year
9. Wicked Witch
10. Creep Magnet
11. I Never Was

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli masz jakieś przemyślenia związane z tym postem, to koniecznie podziel się ze mną! :)